wtorek, 12 listopada 2013

Pierwsze dni.

 Leżałem w jaskini, gdzie docierały pierwsze promienie porannego słońca. Patrząc na światło znudzonym i zmęczonym wzrokiem starałem się wstać, ale łapy odmawiały posłuszeństwa. Ostatecznie po kilkunastu minutach podniosłem się ociężale i rozciągnąłem ziewając. Gdy wydostałem się z nory blask słońca oślepił moje lewe oko. Natychmiast przymknąłem je i zacząłem przyzwyczajać się do jasnego poranka. Jak co dzień poszedłem nad rzekę, by napić się wody. Po drodze spotkałem wiele leśnych zwierząt, ale jakoś nie bardzo chciało mi się polować. Zrobiwszy ostatni krok pochyliłem się nad taflą wody i zacząłem pić. Coś przepłynęło mi przed nosem. Najpierw jeden, później drugi... Jednak to wspaniałe miejsce na założenie stada. Niczego nie brakuje. Przyglądałem się jeszcze chwilę przepływającym rybom. Nagle usłyszałem cichy plusk, automatycznie mój wzrok przeniósł się na tchórzofretkę, która poklepywała taflę wody z nadzieją szukając pożywienia. Po chwili zorientowała się, że patrzę się na nią. Syknęła wściekle i złapała małą rybkę, po czym uciekła w las.
 - Czemu on mnie tak nie lubi? - wymamrotałem pod nosem z ironicznym uśmieszkiem. Poobserwowałem jeszcze ryby i zabrałem się do patrolu. Zwiedziłem dużą część terenu i zrobiłem się głodny. Rozciągnąłem się jeszcze kilka razy i z nosem przy ziemi podjąłem próby wywąchania posiłku. Po pół godziny, kiedy głód już narastał, udało mi się znaleźć całkiem sporego królika. Są szybkie, ale trawa była gęsta, co jemu utrudniało bieg o wiele bardziej niż mi. Podkradłem się jak najbliżej, żeby było łatwiej go schwytać, po czym ruszyłem do ataku. Na moje szczęście nie miał się gdzie ukryć, więc szybko poszło, jednak królik to za mało. Zwiedzając kolejne części terenu znalazłem dwie kuropatwy. Wreszcie było coś konkretnego. Po upolowaniu zrobiłem sobie małą przerwę leżąc na polanie, w wysokiej trawie. Przyglądałem się mrówkom, biedronkom, wiewiórkom i wielu innym małym zwierzętom. Samotność jest trochę dobijająca, ale da się przeżyć. Mam ładny teren, dużo zwierząt i kilka ciekawych rzeczy do roboty. Nagle przypomniało mi się o moim spotkaniu przy rzece, a co za tym idzie o tym wrednym wilczysku które się tu szwenda. Najwyraźniej przyjdzie mnie odwiedzić, skoro widziałem jego kompana. Muszą niestety być gdzieś blisko, ale nie widziałem żadnego wilka podczas obchodu. Ale co mnie to obchodzi, przyjdzie to przyjdzie, nie to nie. Wstałem powoli i kontynuowałem patrol. Po południu wybrałem się w góry. Wszedłem na najwyższy szczyt na terenach watahy i rozglądałem się szukając bramy. Miło by było ją znaleźć, chociaż wcale mi na tym tek bardzo nie zależy. Ułożyłem się na mchu i usnąłem.